Page 167 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 167

tworzonym przez nią niedoskonałym pięknem pogłębiała i ozdabiała Boży świat.
                  Tak Bunim myślał o sobie, artyście. Nie miał wątpliwości, że człowiek stworzony
                  został dla jak najlepszego wykorzystania fizycznych i duchowych możliwości, jakie
                  posiada, że jest to jego posłannictwem i misją na ziemi, a zarazem sensem życia.
                     Tak, jeszcze nigdy Bunim nie czuł się tak przywiązany do życia jak teraz.
                  Jeszcze nigdy nie czuł takiego entuzjazmu i szacunku do niego, jak tu, za druta-
                  mi, z pustym żołądkiem. Kres lata unosił się nad ulicami, błyskał w rynsztokach
                  złotem słońca. Bunim odczuwał go, jakby stanowił jego własne wyznanie miłości
                  do istnienia. Chciało mu się żyć jak nigdy dotąd.
                     Podobnie jak na początku getta wciąż przeczuwał cierpienia, jakie miały go
                  czekać, jednak tym bardziej wzmagały one pragnienie życia. Męki, których do-
                  świadczył, miały ów słodki, cudowny smak, wyczuwalny przez kogoś beznadziej-
                  nie zakochanego w czarownej, nieosiągalnej kobiecie. Dzięki nim stawała się
                  jeszcze piękniejsza, bardziej pociągająca. Przez cierpienia miał nadzieję zdobyć
                  ją dla siebie.
                     Żydowska udręka nie wydawała mu się bezsensowna. Była ofiarą za życie.
                  Widział naród żydowski złożony jako powszechna, zbiorowa ofiara na wielkim
                  ołtarzu pośrodku świata. Wszyscy Żydzi – jeden Izaak. W głębi duszy żywił
                  przekonanie, że Bóg tej ofiary nie chce, tak jak nie chciał śmierci Izaaka. Chce
                  tylko ujrzeć oczyszczenie świata za sprawą żydowskich cierpień. Chce ujrzeć
                  oczyszczenie samych Żydów, którzy okażą największe męstwo w tym podłym
                  życiu – nie dla upadku, nie dla śmierci, lecz dla podniesienia się z ołtarza
                  i wyprowadzenia świata z zagubienia. Ponieważ człowiek, myślał Bunim, nie pojął
                  swojej misji. Człowiek wykorzystał wszystkie swoje zmysły, swoje zdolności nie
                  w tym celu, w jakim zostały mu dane, lecz przeciwnie – by obrzydzić wielkie dzieło
                  stworzenia. Sens żydowskich cierpień polegał na zwróceniu uwagi i zmuszeniu
                  ludzi do pojęcia prawdziwego znaczenia życia. Tak, owo wybraństwo, przeciwko
                  któremu Bunim kiedyś, na początku drogi, sam się tak buntował, przyjmował
                  teraz z pokorą zakochanego.
                     Zdarzało się jednak i teraz, że od czasu do czasu coś głębszego w nim, coś
                  utajonego, wydostawało się na powierzchnię i szeptało mu z dawną, zaciekłą
                  złością, że wszystkie jego przemyślenia nie są tak naprawdę jego, że to jedynie
                  woal chroniący przed czymś najgłębszym i najskrytszym – przed przerażeniem.
                  Że pewniejsza i prawdziwsza niż wszystko inne jest nieuniknioność, ostateczny
                  wyrok, wymierzony czarcimi łapami tego samego Boga, a wykonany rękami
                  człowieka. A głos z samych głębi ukazał mu też, dla kogo snuje te wszystkie op-
                  tymistyczne przemyślenia. Widział okrągłą buzię, parę aksamitnych, niewinnych
                  oczu… – To dla Blimele i z jej powodu tak myślał.
                     W rzeczywistości unikał ostatnio Blimele, jak tylko potrafił. Gdy była z nim,
                  złościł się na nią bez powodu. Wyglądało to tak, jakby dziecko już do niego
                  nie należało, jakby nie mógł na nią patrzeć. Jej śmiech parzył. Dźwięczny głos
                  denerwował. Nie mógł znieść widoku jej zabaw z lalką Lili, jej rozmów z nią,   165
   162   163   164   165   166   167   168   169   170   171   172