Page 166 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 166
To również nie pomagało. Po jakimś czasie przestał oczekiwać odpowiedzi
na każdy ze swoich listów. Zaniechał pisania próśb, schował obgryziony ołówek
i postanowił więcej go nie używać. Nie miał pracy. Dni mijały bez ciepłego posiłku,
o paru kromkach chleba rano i przed snem, o garnku erzac-kawy z sacharyną.
Początkowo, o dziwo, głód nie doskwierał mu tak bardzo fizycznie. Obser-
wował się z ciekawością, jak naukowiec badający obiekt ważnego eksperymentu.
Wczuwał się w głód i sprawdzał, jak zmagają się z nim ciało i umysł. Zauważył, że
teraz wyraźniej dawało się odczuć wszystkie organy ciała, zwłaszcza wewnętrzne,
burczące i skurczone, zaciśnięte i uparcie, nieprzyjemnie przypominające o sobie.
A jednak potrafił podporządkować je woli, zdyscyplinować i uciszyć dojmujące
łaknienie za pomocą niewielkich porcji, które mu podawano. Dostrzegł za to, że
jego umysł stał się bardziej lotny, pewny siebie, lepiej panował nad jaźnią. Ze
zdziwieniem odkrył, że myśli zyskały nową ostrość – jakby rozjarzyło je światło.
Bez większego trudu potrafił sobie przypomnieć całe karty Gemary i powtarzać
je z pamięci. Pamiętał wersety, których od lat nie powtarzał. Myśli dobierały się
i układały w głowie jakby według jakiegoś magicznego klucza. Porządkowały
się w logiczny szereg i ciągnęły aż po wierzchołek stanowiący ich wniosek –
zrozumienie.
Gdy na zewnątrz nie było za gorąco, Bunim biegał, jak wszyscy mieszkańcy
getta, po ulicach. Bez celu krążył po zaułkach, prowadził ze sobą uczone dysputy,
wymyślał argumenty i kontrargumenty na temat sensu żydowskiego cierpienia,
ofiary i męczeństwa, na temat zbawienia i Mesjasza. Nie dostrzegał tego, co
działo się wokół. Nie zauważał twarzy, nie słyszał rozmów, tak bardzo zajęty był
kłębowiskiem myśli, które z taką łatwością i radością rozplątywał. Umysł, który
zawsze wydawał się niezależny od ciała, związał się z nim i uniósł je dzięki swojej
nieważkości. Bunim miał wrażenie, że myśli nie tylko głową, ale także rękami,
nogami, nawet burczącym brzuchem.
Ubrania nagle zrobiły się luźne, czuł w nich coraz większy przewiew. Jaśniejsza
stawała się świadomość realności życia i śmierci. Granica między nimi zatarła
się, widział jedno jako część drugiego – jednak nie równą część. Więcej było
śmierci w życiu, niż życia w śmierci. A z rachunku wynikało jasno, że śmierć jest
potężniejsza i w uniwersum podstawowa, ponieważ jest nieskończona. Wieczna.
Jest tym, co wcześniej i co później. W samym życiu Bunim widział za to najwyższy
sens – przelotne posłannictwo, które, póki żyje, wypełnić musi wszelka żywa
istota. Rozważał, czym jest to posłannictwo i dochodził do wniosku, że sam Bóg
rozbudził część swojego stworzenia i obdarzył zmysłami – ciałem i umysłem – aby
mogło pojmować nimi, wszystkimi zakamarkami jestestwa, wielkość Bożego dzieła.
Bóg, w którego Bunim już dawno przestał wierzyć pobożnością swojego ojca,
teraz, w getcie, wydawał się wielkim duchem samotnego artysty, którego dzieła
nie ma kto podziwiać. Dlatego wciąż niezmiennie budzi On część samego dzieła,
aby podziwiało się, krytykowało, oceniało i cieszyło. A oto cud nad cudy! Obda-
164 rzył nawet część zbudzonej egzystencji ułamkiem własnego talentu. Po to, by