Page 383 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 383

Niepokój ogarnął Binele, bo jeśli biegną do Szmulika Felczera, to musi się
             wydarzyć coś strasznego. Jakieś wielkie nieszczęście czyhało tej świątecznej,
             srebrzystej nocy. Ojciec był w niebezpieczeństwie, cała rodzina, całe miasteczko!
             A także Jankew! Trzeba go ostrzec.
                Puściła się biegiem na drugi kraj miasteczka. Tak, wiedziała, gdzie mieszka
             Hinda Żona Sojfera. Przecież nieraz spacerowała w pobliżu klasztoru zakonnic,
             aby rozkoszować się cudownymi zapachami z ich ogrodu. Widywała wówczas
             dziewczynki Hindy wyglądające z okna na piętrze.
                Na czworakach pokonywała krzywe schody w chałupie Hindy. Schody tak
             skrzypiały pod jej ciężarem, że zanim zdołała wejść na górę, usłyszała drżący
             głos kobiety:
                – Kto tam?
                – To ja – wyrzuciła z siebie – córka Josela Obeda. Mówią, że chłopi szykują
             się na jutro… będą bić… Ojciec pobiegł ostrzec wszystkich Żydów, wszyscy muszą
             się dowiedzieć. – Na czworakach, tyłem, zeszła ze schodów.
                Kiedy wyszła na ulicę, nie wierzyła swoim oczom. W mieście roiło się od ludzi
             jak w środku dnia. Miasto demonów. Nikt nic nie mówił, panowała martwa cisza.
             Ze wszystkich domów wyciągano paczki i worki, choć w niewielu miejscach paliło
             się światło. Na rynku stały wszystkie pojazdy z miasteczka, zaprzężone w konie,
             a w nich siedziały już kobiety z dziećmi. Rabin jak oszalały biegał od drzwi do
             drzwi, a za nim tłum mężczyzn z powiewającymi brodami. Chwytano go za poły,
             ciągnąc raz tu, raz tam.
                Binele zobaczyła Joselego idącego uliczką z najstarszym synkiem Rejzeli.
             Za nim biegły siostry z dziećmi na rękach i szwagrowie z torbami i pakunkami.
             Josel zrobił na wozie miejsce dla córek i ich dzieci.
                – Gdzie, do czarta, jest Binele? – syknął.
                Pociągnęła go za rękaw.
                – Tu jestem!
                – Właź! – polecił, robiąc miejsce i dla niej.
                – Ale ja nie chcę! – energicznie pokręciła głową. – Chcę być z tobą! – Nie
             dała rady uczepić się go, gdy ją podniósł i posadził na wozie. Wyrwała się i przez
             kłębowisko ciał zeskoczyła z pojazdu na drugą stronę.
                A tu nagle otworzyły się drzwi domu naczelnika i on sam we własnej osobie
             wyszedł na próg w piżamie, szlafmycy na głowie i z zapaloną latarenką w ręku.
             Podniósł lampkę, rzucił okiem na rynek, po czym zapukał w okno mieszkania
             starszego strażnika. Na zewnątrz pojawiła się jego żona z szubą, zarzuciła mu
             ją na ramiona i w ten sposób, z zapaloną latarenką, naczelnik zbliżył się do
             tłumu na wozach.
                – Na Boga, Żydki, co tu się dzieje? Czyście powariowali?
                Przybiegli strażnicy z lśniącymi szablami w rękach, w rozpiętych kurtkach
             mundurów i bez nakryć głowy, a za nimi przydreptał ksiądz z gospodynią, każde
             z latarenką w dłoni. Naczelnik zrobił krok do przodu w kierunku tłumu Żydów.   383
   378   379   380   381   382   383   384   385   386   387   388