Page 313 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 313
– Przecież już nie można wytrzymać – wyszeptała Binele.
– Tak, ale ludzie nie są wolni od grzechów – zauważył Herszele. – Widzisz
przecież, jak Bociany zgrzeszyły przeciwko ojcu i Fejdze…
– Ale czym zawinił ojciec… Czym zawiniła Fejga? – zawołała zagubiona. –
Przecież ludzie nigdy nie będą wolni od wszystkich grzechów!
Naraz przyszło jej do głowy, że w ogóle nie ma żadnego Mesjasza. Cała ta
historia o Nim była zmyślona. A przecież w Niego, w Mesjasza, tak mocno wierzyła,
nawet kiedy przestała wierzyć, że ma swojego Boga. Mesjasz był człowiekiem
z krwi i kości, z ogromną mocą uzdrawiania wszystkich chorych i przywracania
do życia zmarłych. Mógł przywrócić do życia jej matkę i uczynić wszystkich
szczęśliwymi. Jego wyglądała, wiedząc, że rozpozna Go na pierwszy rzut oka.
A tu okazało się, że nie ma na kogo czekać, kogo wyglądać, w kim pokładać
nadziei…
Znowu poczuła, że ciągnie ją do kościoła. W niedzielę rano wślizgnęła się
ukradkiem do środka w tłum chłopów. W oddali zauważyła Jadwisię, jednak
nie próbowała się do niej zbliżyć. Wręcz przeciwnie – schowała się za plecami
barczystego chłopa, żeby Jadwisia jej nie dostrzegła. Później usiadła na stojącej
zaraz z przodu ławce, wciskając się między dwie gojki i wpatrzyła się w figurę
Matki Boskiej.
– Mamusiu… – wyszeptała z zamkniętymi oczami i rękami złożonymi na
piersi. – Mamusiu kochana, spraw, żeby Fejga wyzdrowiała. Niech mnie nazywa
marzepą i niech tysiąc razy mówi, że przeze mnie umarłaś, mamusiu… Ale bądź
dobra dla Fejgi i uzdrów ją…
Kiedy otworzyła oczy i spojrzała na figurę, zdawało się jej, że płacząca matka
przytakuje jej głową. Z sercem pełnym nadziei wymknęła się z kościoła.
„Teraz posprzątam dom Sary-Lei tak, że wszystko będzie błyszczało” – obiecała
sobie. „I zapytam ją, co takiego jeszcze mogę zrobić, żeby Fejga wyzdrowiała. Nie
będę już więcej wykradać kopiejek z puszek na datki i będę się pilnowała, żeby
nie popełnić nawet jednego grzechu. Wtedy Fejga będzie musiała wyzdrowieć”
– zdecydowała. Teraz, kiedy Fejga była tak ciężko chora, Binele nie mogła nie
wierzyć w cuda.
Kiedy weszła od tyłu na podwórze szojcheta i chciała wślizgnąć się niepostrze-
żenie do środka przez tylne drzwi, do jej uszu doszły niezwykłe odgłosy. Sara-Lea
była w niedzielne poranki oblegana przez tłum kobiet, które ryzykując własnym
życiem, wychodziły z domów i przybiegały do niej słuchać jej pouczeń, jednak
lamenty, które niosły się teraz z domu szojcheta, brzmiały zupełnie inaczej niż
wtedy, kiedy Sara-Lea upominała swoje słuchaczki. Bardziej drażniły uszy, były
przenikliwsze, zachrypnięte i przepełnione rozpaczą.
W środku był taki ścisk, że trudno było postawić krok. Między ścianami
przepychał się zszokowany tłum mężczyzn i kobiet. Binele dostrzegła za-
słonięte czarną tkaniną lustro i szojcheta, który uderzał głową i pięściami
w ścianę. 313