Page 357 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 357

O zniszczeniach i ogromie nieszczęścia w miejscach takich jak Tajlan-
                 dia i Indonezja dowiedzieliśmy się za sprawą szczegółowych repor-
                 taży w prasie oraz obrazów pojawiających się na ekranach naszych
                 telewizorów. Ta szeroko zakrojona akcja informacyjna zasługuje
                 w istocie na więcej niż pochwałę.
                    Świadomość, iż człowiek przyszedł z pomocą innym w potrzebie,
                 zaiste podnosi na duchu. Ludzie chcieli pomóc złagodzić ból i cier-
                 pienie tysięcy innych, którzy zostali bez jedzenia i dachu nad głową
                 z powodu katastrofy pozostającej poza czyjąkolwiek kontrolą.
                    Stojąc tutaj jako ocalały podczas uroczystości 60. rocznicy wyzwo-
                 lenia Auschwitz, muszę wrócić do czasów Holokaustu i zadać pytanie:
                 dlaczego my, będący wówczas w potrzebie, nie otrzymaliśmy takiej
                 samej pomocy? Ostatecznie w samym Auschwitz zabijano codziennie
                 dziesięć tysięcy ludzi; nie, nie zabijano, lecz brutalnie mordowano
                 i palono.
                    Dlaczego więc, na niebiosa, nie było w owym czasie powszechnej
                 informacji na temat dokonujących się codziennie aktów bestialstwa?
                 Fakty były znane. Przy stosownej natychmiastowej reakcji można
                 było z pewnością w dużej części zapobiec temu, co się stało. To, co
                 działo się podczas Holokaustu, nie było wszak skutkiem działania
                 Matki Natury; było to ekstremalnie nieludzkie postępowanie czło-
                 wieka wobec człowieka.
                    Mówiąc w ogromnym uproszczeniu, mogę zawrzeć przyczynę
                 tragedii Auschwitz w jednym słowie. Brzmi ono „obojętność”. Świat
                 bowiem wiedział o tym, fakty były znane tak samo jak w przypadku
                 potworności w Darfurze, Kosowie, Ruandzie i innych miejscach, lecz
                 świat mimo to nie uczynił nic.

               Głośny aplauz i seria szybkich pytań od dziennikarzy przywróciły mnie
            po części do rzeczywistości. Pytania dotyczyły nie tylko Auschwitz, lecz
            także moich przeżyć w Stanach Zjednoczonych. Przeżyłem w USA więk-
            szość życia, więc odpowiadałem na nie z przyjemnością, choć serce biło
            mi mocno.
               Tak, powiedziałem, moje życie w Stanach Zjednoczonych jest naprawdę
            błogosławieństwem. Poznałem prezydentów, polityków wysokiego szcze-
            bla i światowych przywódców. Dla USA – kraju, który przyjął dwie sieroty,
            mające przez poprzednie sześć lat okazję „uczyć się” jedynie od esesmanów
            i strażników z obozów koncentracyjnych – żywię jedynie podziw. Zapew-
            niono nam tu bezpieczny dom, edukację i możliwość osiągnięcia sukcesu.
               Stany Zjednoczone stały się w pewnym sensie rodziną zastępczą dla
            mojego brata i dla mnie. Przywieźliśmy ze sobą jedynie wolę istnienia


                                                                         357
   352   353   354   355   356   357   358   359   360   361   362