Page 356 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 356

Ale Sabinka na jego widok zaczęła uciekać. Nie przyszło mu do głowy, żeby ją
                 gonić. Poszedł na rewię do policjantów, która sprawiła mu też sporo przyjemności,
                 ponieważ została wystawiona po polsku. Tym razem jeszcze mocniej przeżywał
                 to, co działo się na scenie.
                   Tylko powrót do domu był mniej przyjemny. Dom wyglądał na zupełnie opusz-
                 czony, więc postanowił za wszelką cenę sprowadzić z powrotem Sabinkę. Miało
                 to w sobie coś z gry, ponieważ wiedział, że tu, wśród drutów getta, nie istniała
                 taka siła, która mogłaby się wyrwać z jego rąk – jak długo pragnął jej dla siebie.
                 Czuł się jak chłopiec, który schwytał w swą sieć motyla.
                   Codziennie wyczekiwał przed resortem. Wyskakiwał przed nią z bocznych za-
                 ułków, spod płotu i cieszył się wyrazem przestrachu na jej twarzy. Gdy zaczynała
                 biec, nie gonił jej. W końcu dowiedział się, gdzie mieszka, i pewnego razu zapukał
                 do jej drzwi. Nie otworzyła, więc popatrzył przez szybę okna. Ujrzał ją siedzącą,
                 przestraszoną w rogu pokoju. Straszenie Sabinki sprawiało mu przyjemność.
                 Z tym większą ochotą pragnął ją mieć, przestraszoną, roztrzęsioną, a jednak
                 do niego przywiązaną. W końcu znudził się zabawą i pewnego razu chwycił ją za
                 ramię, zanim zdążyła wejść do siebie.
                   – Będę krzyczeć! – szarpała się i groziła.
                   Zaśmiał się: – Chcesz spędzić noc w „czerwonym domku”?
                   To zadziałało jak zaklęcie. Rozpłakała się: – Czego pan ode mnie chce? Co
                 ja panu zrobiłam?
                   Powiedział jej, że wszystko, czego chce, to żeby poszła z nim do domu. Że nie
                 będzie jej już więcej straszył i będzie dla niej dobry. Poszła posłusznie, patrząc
                 na Adama z uległością, acz nieufnie.
                   W łóżku nie dało się jej dotknąć. Jej ciało, dłonie, były lodowate, pragnienie jak
                 najszybszej ucieczki odbierało wszelką przyjemność obcowania z nią. Nie mógł
                 sobie wybaczyć, że własnoręcznie zniszczył tę uległą słodycz, którą wcześniej
                 posiadała. Znów wyładował na niej złość. Kazał jej się ubrać i wyjść.
                   Uciekła w noc. Chciał za nią pobiec i sprowadzić z powrotem, ale sam się sobie
                 dziwił, więc postanowił zostać w łóżku i wszystko przemyśleć. Pragnął związać
                 ze sobą Sabinkę wiernością z odrobiną strachu. I miał nadzieję, że dobrowolnie
                 na to przystanie. Ale to się mogło stać wyłącznie wtedy, gdyby go faktycznie
                 pokochała. W jaki sposób miał się zachować, żeby tak się stało? – analizował
                 i długo rozmyślał, jaki zrobić kolejny krok.
                   Tego roku częściej korzystał z lata. Lepiej też czuł smak każdego kęsa
                 chleba, szlachetną woń masła i cieszył się najgłębiej ukrytą słodyczą owoców.
                 Szczególnie cieszyły go w letnie poranki kąpiele w zimnej wodzie. Kazał sobie
                 zamontować kran na zewnątrz, przez ścianę domu, podczepił szlauch i urządzał
                 sobie prysznic na trawie ogródka. Każdym porem skóry czuł po takiej kuracji
                 czystość bielizny, którą na siebie wciągał.
                   Sabinka zniknęła. Tym razem nie pozwoliła się odnaleźć. Adam zabawiał
          354    się w detektywa. Każdą wolną godzinę spędzał na jej szukaniu. Dużo chodził
   351   352   353   354   355   356   357   358   359   360   361