Page 325 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 325

Samuel gorączkował, a jednak miał jasny ogląd rzeczywistości. Przebywał
                   w pokoju, który kiedyś należał do jego córek, blisko balkonu. Leżąc w łóżku,
                   mógł przez otwarte drzwi dojrzeć konary wiśni i dachy szop straży pożarnej na
                   sąsiednim podwórzu. Gdy odwrócił głowę w drugą stronę, widział Bellę, która
                   nie odstępowała go na krok. Uśmiech, którym darzyła tylko jego, pomagał mu
                   poczuć wiosnę.
                      Przywiązanie, które kiedyś do siebie czuli, wydawało się wstępem do intym-
                   nego związku, jaki teraz ich łączył. Okres separacji minął, uległ zatarciu przez
                   teraźniejszość. Mniej rozmawiali, rozumieli się bez słów. Oczy Belli przypominały
                   Samuelowi ciche statki, które po burzy gniewu i złości dotarły do wielkiego
                   portu. Byłoby dziwne, gdyby jej poświęcenie nie pomagało mu znosić choroby,
                   gdyby nie polepszało mu się wraz z poprawą samopoczucia. Ponieważ i on nie
                   odczuwał ani potrzeby buntu, ani gniewu. Przeciwnie, czuł się silny. Udało mu
                   się coś osiągnąć. Zwycięsko przeszedł przez fale, które miały go zatopić. Miał
                   dwie piękne córki, które poniosą dalej sztandar wolności do wymarzonej krainy.
                   On sam w swej sile był zbyt zmęczony… Zbyt zmęczony.
                      Pewnego wieczoru przywołał ją do siebie i kazał zabrać wszystkie notatki
                   do książki, którą zamierzał napisać i nie napisał, zapakować je w grube płótno
                   i dobrze ukryć.
                      Popatrzyła na niego ze zdumieniem: – Dlaczego, tatusiu?
                      Odpowiedział: – Każdy człowiek nosi w swoim życiu pomysł na książkę. Ale
                   tylko pisarz jest w stanie ją napisać.
                      Nie zrozumiała. Jakże naiwna jeszcze była, niezdolna pojąć prawdę. Jej
                   pewność, że Samuel lada dzień stanie na nogi, nie ułatwiała mu tego, co chciał
                   jej powiedzieć.                                                      323
   320   321   322   323   324   325   326   327   328   329   330