Page 58 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Bobkowski. CHULIGAN WOLNOŚCI.
P. 58
58
Jerzy Giedroyc (z prawej),
redaktor paryskiej „Kultury”
i Józef Czapski, pisarz i malarz,
Kongres Kultury 1951 r.
Kochany i Drogi Panie Jerzy!
A więc przede wszystkim, choć spóźnione, ale najserdeczniejsze życzenia świąteczne i nowo-
roczne dla Pana i dla wszystkich wyklętych z grupy paryskiej, a raczej grupy „Kultury”. Szczycę się
tym, że do niej należę, że zaraz po Panu jestem z najbardziej oklinanych osobników, a najbardziej
niezależny ze wszystkich. Że to ja posiadłem bakcyla, bo jestem pewny, że jako referent do spraw
kraju przyczyniłem się walnie do urobienia się zdrowych poglądów nas wszystkich na zagadnienie
Polski obecnej, do czesania tego problemu w ten sposób, abyśmy wszyscy umieli robić rozdziałek
w miejscu najbardziej zbliżonym do właściwego. Dziś – chyba na pewno – można już mówić
o grupie „Kultury”. Ale po porządku. A więc ściskam Pana, życząc, aby do końca udało się panu
„żeglować w wielkim” mówiąc słowami Flauberta. Niedługo już tego, bo skończą Pana bez żad-
nych wątpliwości. Może do tego czasu mnie uda się już tak durcharbeiten, że będę mógł Panu
napisać: „Popluć i w drogę. Swoboda jest największym skarbem”. Że was rozwalą w końcu, to jest
więcej niż pewne. Z Londynu miałem informację, że na Pańskie miejsce typuje się Wragę (mówi
się o nim, że „pewny”), a na miejsce Czapskiego Kordiana-Zamorskiego, „bo też malarz”, jak się
to motywuje w wiadomych kołach. (…)
Nie pisałem, bo nie mogłem. Przez ten czas, w ciągu listopada napisałem jedynie długi list
Chuligan wolności obciąć tamto. Finansowo jest nam ciężko, nieraz bardzo ciężko. Jak wspomniałem, wpadłem
do matki za 96 centów (!!!), który musieliśmy potem „wyrabiać” z budżetu, to znaczy obciąć to,
najpierw na źle przestudiowanej dziesiątce dolnopłatowców. Sprzedałem je, ale z pokaźną stratą.
Pieniężnie jest u nas ciągły taniec na linie i w najgorszych okresach polskich i paryskich nie bywa-
liśmy nigdy tak „ściskani”. Ciężko – nie ukrywam tego – racjonujemy masło, nie możemy sobie
pozwolić na nic poza bardzo wyliczonym programem, ale nie tracimy rozpędu. Mamy na widoku
śliczny domek drewniany, osobny, za te same 30 dolarów miesięcznie, położony w ogrodzie, obro-
śnięty gardeniami, pomarańczami i innymi warzywami, domek z desek cyprysowych, z miejscem
na mój warsztat powiększony, na co staram się w IRO o pożyczkę na maszyny. W ciągu tych mie-
sięcy milczenia kupiłem jedną maszynkę elektryczną. To też nas „położyło” częściowo, bo trudno
było wypracować to tak od razu. Teraz grozi mi wpadka z tymi dwumotorowcami, jestem bardzo
wymęczony, ale, ale – rześki. Niczego nie żałuję, nie miałem ż a d n y c h złudzeń. Ale mogę być
sobą, mogę być w zgodzie ze sobą, z tym co w sobie i w ogóle uważam za najbardziej warte istnie-
nia. Wujo Józio pyta, czy nie mam ochoty „wyć”. Owszem – wyć z rozpaczy, że zamiast wyjechać
Bobkowski w 46 r. wyjechałem dopiero w 48 r. Do tego wszystkiego, wraz z nastaniem kalendarzowej jesieni,
wrócił mi mój reumatyzm w prawej ręce. Tu klimat cudowny, ale od połowy października wieczo-
ry znacznie chłodniejsze, ranki mgliste, a czasem całkowicie nasze kapuśniaczki, takie górskie,
zakopiańskie. Pan nie, ale Czapscy wiedzą, jak czasem cierpiałem na to ostatniej zimy. Były dni,
że pisałem na maszynie te biuletyny lewą ręką, a prawej nie podawałem. I teraz to szaleństwo mi
się odezwało. Pieniędzy wystarczało tylko na jakąś maść, trochę pomagającą, a tu trzeba było tą
ręką nie pisać, a piłować, giąć stalowy drut. Uf – łzy same do oczu napływały. Jak miałem pisać
listy? Pisałem w myślach. (…)
Z listu do Jerzego Giedroycia, 25 grudnia 1948
Katalog A Bobkowski 165 x 235_11 sierpnia.indd 58 2013-09-16 18:28:49