Page 518 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 518
i własnego w nim miejsca – tak jak nie mogli egzystować bez odrobiny chleba
i wody. Potrzebował jej nawet teraz, gdy jego egzystencja lada dzień mogła
zostać przerwana. Nawet wtedy, gdy nogi ledwo go niosły, a świat wokół wiądł
w straszliwym upale, potrzebował ostatecznej konkluzji... Nie pozostawało mu
nic więcej, jak do niej dojść.
Miał świadomość, że wszystkie bramy zamykają się też dla niego samego.
Powinno go to właściwie uczynić obojętnym wobec tego, co nadejdzie póź-
niej. Jednak gdy tak oddawał się poszukiwaniu wniosku, który miałby towa-
rzyszyć mu podczas tych dni, jakie mu jeszcze pozostały, zdał sobie sprawę
z tego, że troszczy się wciąż o to, co wydarzy się później i wiąże z tym na-
dzieje, że chce odnaleźć ścieżkę, dzięki której mógłby przenieść ten wnio-
sek w przyszłość – poza swoje życie i śmierć. Tymczasem zaś wszystkim,
co mógł w sobie odnaleźć, była nienawiść do nienawiści i gotowość, by się
jej przeciwstawić, nawet jeśli nie wiedział jak. Wszystkim, co potrafił w so-
bie odnaleźć, była tęsknota za życiem szczęśliwym i tak wolnym, jak to tylko
możliwe.
Był jak ogłuszony. Nie był filozofem. Nie wiedział, czy to, co myśli było na-
iwne, czy też mądre i spójne. Wraz z upływem dni jego poirytowanie wzrastało
coraz bardziej. To, co się wydarzało, nie było bowiem żadną spekulacją, żadną
zabawą w hipotezy i przewidywania. Wobec tego pozostawał tylko jeden jedyny
niezaprzeczalny imperatyw: ludzka twarz nie powinna nigdy stać się twarzą
Anioła Śmierci. Myślał przy tym ironicznie, drwiąco, że gdyby Bóg był przystęp-
nym, demokratycznym władcą i zapytałby właśnie jego, Michała: – Oto widzisz
wszystkie moje cuda i łaski, moją wspaniałą siłę. Zdecyduj, jaki cud mam ci
jeszcze ukazać? – odpowiedziałby wtedy: – Odbierz wszystkim żyjącym przywilej
zabijania jeden drugiego.
Kiedy zakończył obchód mieszkań, było już po obławie i ludzie wracali po-
śpiesznie z resortów. Porzucił zamiar odwiedzenia Estery i dziecka, zamiast
tego poszedł do domu. Dziunia nie wróciła jeszcze z zajęć w organizacji i był
zadowolony, że może być sam. Nie zabrał się za kontynuowanie psychologicznej
rozprawy Szafrana. Porzucił ją już jakiś czas temu i upchnął materiały do pudełka
po herbacie, w którym trzymał swoje listy do Miry. Od pewnego czasu pochłonięty
był rozprawą medyczną, pracą o przyczynach starzenia się i hipotezach doty-
czących możliwości przedłużenia ludzkiego życia. Dziś jednak nie mógł nawet
patrzeć na tę książkę. Cóż mogło go interesować przedłużenie ży-
cia człowieka, kiedy podstawowe pytanie brzmiało: Jaki to będzie
człowiek?
Wziął kawałek papieru myśląc, że może ołówek pomoże mu odnaleźć w tym
wszystkim jakiś sens. Niespodziewanie dla siebie samego spostrzegł, że zapisuje
dużymi literami: „Mój testament”. Rozzłościł się: Nie, nie będzie pisał jeszcze
żadnego testamentu! – I podarł kartkę. Po chwili znalazł się z powrotem na ulicy.
516 Potrącano go ze wszystkich stron i zauważył, jak tu i tam ludzie wpadają sobie