Page 517 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 517
wykorzystać wojny do własnego unicestwienia” – tak kuśtykając wystukiwała
chroma noga. „Idziesz z wizytą do człowieka, który jest chory i potrzebuje w tym
momencie twojej pomocy, pokrzepienia” – stukała zdrowa noga.
Postanowił, że gdy skończy już obchód po domach, sprawi sobie przyjemność
– zajrzy też do Estery i dziecka. Rzecz jasna, że to dziecko również było absurdem.
Obiektywnie patrząc, jego rodzice byli lekkomyślni i nieodpowiedzialni – powięk-
szyli jeszcze wymiar żydowskiej eksterminacji. Z drugiej strony jednak – cóż za
niezłomna wola życia! Za każdym razem, gdy Michał podchwytywał wzrokiem
łagodność malującą się na twarzy Estery i odwieczny blask macierzyństwa w głębi
jej oczu, opanowywał go szczególny, świąteczny nastrój. Za każdym razem, gdy
zdobywał się na odwagę, by spojrzeć w te oczy, czuł się oczyszczony. Dziś zmusi
się też, by przyjrzeć się małej istotce – nie tylko dłońmi i uchem, lecz otwarty-
mi oczami i z otwartym sercem. Niech się dzieje, co chce. Matka i jej syn byli
światłem, które dawało siłę, by przetrzymać noc – jakakolwiek miałaby przyjść.
Chorzy najczęściej leżeli w samotności. Albo nie mieli nikogo, albo też ich
krewni zostali dłużej w resortach z powodu obławy. Powietrze w mieszkaniach
było nie do wytrzymania – duszne i cuchnące, jednak Michał zdążył się do tego
przyzwyczaić i nie przeszkadzało mu to. Podczas wizyt badał chorych, rozmawiał
z nimi i udzielał rad, jak mogą pomóc sobie domowymi sposobami, nie miał już
bowiem żadnych lekarstw ani zastrzyków. Swojej torby prawie nigdy nie otwierał.
Nosił ją ze sobą raczej jako symbol, żeby łatwiej przepuszczano go na ulicy oraz
by pacjenci patrzyli na niego z większym poważaniem i zaufaniem. Zgadzał się
całkowicie z Wolterem, że sztuka medyczna polega na zabawianiu pacjenta, pod-
czas gdy natura go leczy (lub Bóg zabija). I taką też głosił zasadę. Nie szczędził
słów podczas wizyt i to właśnie one – słowa – były lekarstwem.
Opowiadał wspaniałe wieści z frontu, wymieniał miasta, kraje, jeziora i morza.
Sam front jest już od getta na wyciągnięcie ręki. Sypał dowcipami i uśmiechał
się sztucznie. Gdy chorzy narzekali, machał ręką: czcze wymówki. Jutro wstaną,
pójdą do pracy, a pojutrze Rosjanie wejdą do Łodzi. W tych dniach chorzy pozwalali
się oszukiwać i dosłownie dopraszali się tych pokrzepiających kłamstw, które
przecież właściwie kłamstwami nie były, skoro „sam pan doktor powiedział”.
Wyszedłszy z ostatniego mieszkania, Michał modlił się, by owładnęło nim
otępienie. Czuł niepokój i wstręt do siebie. Pomiędzy dwoma targającymi nim
nastrojami, z których każdy dyktowany był oddzielnie przez nogę chromą i nogę
zdrową, musiał przegryźć się do ideowego jądra w tej makabrycznej Chad gadii .
1
Ludzie, tacy jak on, myślał, nie mogą egzystować bez klarownej koncepcji świata
1 Chad gadia (aram. jedno koźlę) – piosenka śpiewana podczas sederu na Pesach. Opowiada
o ojcu, który kupił koźlę, które zagryzł kot, kota zbił kij, a ten został strawiony przez ogień, ogień
zaś zalała woda, a tę wypił wół, woła zarżnął rzeźnik, a rzeźnika zabił Anioł Śmierci; Bóg na koniec
zgładził Anioła Śmierci. Początkowo Chad gadia była przyśpiewką dziecięcą, z czasem zaczęto ją
traktować poważnie, nadając jej znaczenia symboliczne związane z oczekiwaniami mesjańskimi. 515