Page 370 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 370
również mogło pójść pod niemiecki nóż. Zwłaszcza że wszyscy pozostali żydowscy
przywódcy gett zostali już skróceni o głowę. Teraz przyszła pora na niego.
Nie potrafił położyć się spać. Nie miał nastroju do zajmowania się ciałem.
Przypomniał sobie, że trzyma w szufladce buteleczkę wódki, wyjął ją więc i napił
się. Ciepło rozlało się po całym ciele. Objął wzrokiem pokój zatopiony w metalicz-
nie bladym blasku księżyca. Z portretów spoglądały jego twarze. – Nazywam się
Mordechaj Chaim Rumkowski – przedstawiała się każda z nich. – Obrońca narodu.
Księżyc zaglądał przez ćwiartkę okna: – Kłamstwo! – zezował szelmowsko.
– Prawdziwy Mordechaj Chaim Rumkowski płaci cudzym życiem cenę za swoje
własne, starcze.
Mordechaj Chaim zdjął okulary i drżącymi dłońmi potarł zamglone, pijane
oczy. Położy się spać na przekór księżycowi, który chce go zniszczyć, na przekór
sile, która pragnie go zabić i unicestwić. Zaśnie zdrowym, spokojnym snem.
Chciał się odwrócić od okna, gdy usłyszał szelest dochodzący z ogrodu –
łamanie gałęzi i szepty. To policjant, który pełnił wartę przy bramie, kłócił się
z kimś obcym. Rumkowski wychylił się przez okno, a po chwili wyrosła przed
nim policyjna czapka. Zobaczył też postać kobiety. – Panie Prezesie – policjant
zasalutował. – Mówi, że jest pańską wychowanicą. Szarpała się… Transport
odchodzi za dwie godziny.
Kobieta przypadła do muru i zadarła głowę. Jej rude włosy lśniły w nocnym
srebrze księżyca: – Jestem pana wychowanicą, panie Prezesie!... Mam na imię
Estera! – wołała. Estera! Nie wolno panu mnie wysyłać, panie Prezesie!
Rozpoznał ją. Pamięta wciąż tę rudą głowę, chociaż tak wiele innych głów
zatarło się w pamięci. Czyżby naprawdę ją wysyłał? Niemożliwe. Szaleństwo. Coś
głęboko w środku ukłuło go jak nóż. – Jesteś na liście? – pochylił się ku niej, jak
sędzia z katedry ku podsądnej.
– Tak, jestem samotna. Uciekłam z obławy… Czekają na mnie za płotem.
Panie Prezesie, jestem młoda i zdrowa. Jestem dobrą robotnicą.
Patrzył na nią z góry. Rzeczywiście była młoda i zdrowa, o szczupłej, zgrabnej
figurze i ognistej głowie. W świetle księżyca, tu w sadzie, wyglądała jak nieziemska
piękność. Piękność, która powodowała ból w całym jego ciele. Kiedyś, kiedyś
siedziała u niego w biurze i też czegoś żądała. Kiedyś, kiedyś posłał po nią, ale
nie przyszła. Czy ukarał ją? Czy miałby ją ukarać teraz? Zakręciło mu się w głowie
i zachwiał się na nogach. – Wynocha stąd! – wyjęczał. – Wynocha! Do transportu!
Jej twarz wyglądała jak bryła zimnego, zastygłego marmuru. – Dlaczego ja?
– Usłyszał jej jąkanie. – Jestem ostatnia z całej rodziny.
– Właśnie dlatego! – odzyskał głos. – Żeby nie było komu cię opłakiwać.
– Jestem ostatnia… Ostatnia!
– Zabierz ją! – zwrócił się do policjanta.
Policjant, widocznie sam przejęty urodą kobiety i sceną pod oknem, ruszył
w kierunku Estery krokiem lunatyka. Ona jednak skoczyła i splunęła w kierunku
368 Prezesa. – Morderca! – wrzasnęła.