Page 15 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 15
górę ubrań i szmat. Bunim uchylił chustę i wsunął głowę pod stół. Niebawem
stamtąd wychynął i zadowolony zameldował Miriam: – Ma ciepłe stopy.
Przez płaszcz czuł hulający po pokoju wiatr. Przytknął do ust dłonie odziane
w rękawiczki i chuchając na palce, zabrał się do rozpalania pod kuchnią. Powiew
wiatru od odsłoniętych fajerek buchnął mu w twarz. Szczapki drewna nie chciały
się zająć. Każdy nowy płomyczek był połykany przez wiatr, który jakby się z Bu-
nimem droczył. Ale w końcu ogień zapłonął. Bunim zdjął pokrywkę z rondelka
na płycie kuchennej i ponownie poczuł dreszcz od kwaśnego zapachu, który
uderzył go w nozdrza. Od tygodnia oprócz buraków konserwowych nie było co
jeść. Pochylił się i zbliżył twarz do czajnika, na którym położył też obie ręce, aż
do momentu, kiedy woda zaczęła wrzeć. Napełnił dwie szklanki, wrzucił parę
pastylek sacharyny i podszedł z nimi do Miriam.
Oboje głośno popijali wrzątek. Bunim spod oka spoglądał na Miriam. Nic
jeszcze nie było widać. Ale ciąża była już w jej spojrzeniu, w rysach. Oczy zrobiły
się większe, ciepłe, twarz stała się serdeczniejsza, gładsza. Biło z niej światło. To
była inna Miriam – nie ta z pierwszych dni wojny. Zaszła w niej jakaś tajemnicza
odmiana – i Bunim zapatrzył się, nie mogąc oderwać oczu od żony. Jak określić
to jej dostojne opanowanie, kiedy wieczorami siedziała przy stole, szyjąc plecaki?
Kiedy jasno i spokojnie odpowiadała na pytania Blimele? Kiedy zajmowała się
Bunimem, podczas gdy on leżał na łóżku i pracował? Tylko ręce jej się trzęsły
– nawet w nocy, kiedy leżeli obok siebie, a ona go pieściła. On nie tęsknił za jej
ciałem i nie pożądał go. Ale oboje byli spleceni w tym drżeniu, połączeni, tak że
zacierała się granica między ciałem a ciałem, oddechem a oddechem.
Miriam zauważyła jego spojrzenie i blado się uśmiechnęła: – Jeszcze trochę
poleżę. Ziemniaków na razie nie dowieźli, więc w obieralni pewnie dziś nie będzie
nic do roboty. I... pamiętaj – dodała już łamiącym się szeptem – kiedy będziesz
wychodzić, weź czerpak wody dla siostry Walentina. Dziecko jej choruje, a dostali
na dzisiaj „zaproszenie na ślub”.
Patrzył na Miriam, ale przed oczami miał buzię Gabriela, towarzysza zabaw
Blimele. Widział go, jak bawił się z nią w tym pokoju, jak zaabsorbowany gonił
po podwórzu. Podszedł do czajnika, przechylił go do czerpaka. Wrzucił kilka
pastylek sacharyny i przygotował się do wyjścia. Naciągnął maciejówkę głębiej
na czoło, szyję opatulił szalikiem, do paska przywiązał menażkę, a w rękę wziął
czerpak z wrzątkiem.
Wiatr i śnieg z hukiem otwarły przed nim drzwi i trwało dobrą chwilę, zanim
udało mu się je zamknąć. Biegł przez podwórze spowite szarym tumanem, ru-
chomym od wiatru i drobnego śniegu. Przed oczami tańczyły mu otaczające go
ze wszystkich stron okna. Brodząc w głębokim śniegu, tulił się do stygnącego
czerpaka z wodą.
W mieszkaniu zajmowanym niegdyś przez Walentina panował mrok. Przez
ciemność przebijał się cichy, zachrypnięty szloch, jakby kołysanka: – Śpij, Ga-
brysiu, śpij syneczku, śpij już, moja duszko... 13