Page 16 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 16
wiśnia obawiała się przestrzeni torowiska i chaotycznych wiatrów tańczących
wokół niej. Przytłaczająca bezdomność uciskała rozgałęzione z natury drzewo
i przyciskała je do źle wyheblowanego policzka płotu. Tylko dwie z jego gałęzi
– te najsilniejsze i największe – wspięły się ponad płot i dosięgły okna Racheli
jak dwa uniesione palce wskazujące.
Przez cały rok Rachela nie zauważała ani gałęzi, ani całego drzewa. Wiosną
jednak, kiedy rozkwitało, przypominała sobie wiśnię, którą znała z getta. Te dwie
wielkie gałęzie ubrane w kwitnące rękawy przyciągały jej wzrok i nie pozwalały
dostrzec czegokolwiek innego niż odświętność białych kwiatów na tle mroków
getta. Ukwiecone palce wskazywały, dokąd powinny jechać jej pociągi, a kiedy
wiatr je kołysał, Rachela wyraźnie słyszała, jak szepczą do niej: taaam! taaam!
Zawsze, dokładnie na wiosnę, myślała najwięcej o getcie.
Do czasu, gdy nadszedł wieczór wypełniony wielką nowiną: spodziewała się
dziecka. Każdego wieczoru postanawiała skończyć ze swymi podróżami w prze-
szłość. Naprzeciw, po tamtej stronie płotu, cicho spadały z drzewa wiśniowego
pierwsze białe płatki. „Tak powinna opaść ze mnie moja gettowa dusza” – myślała.
„Skończę z tym rozdarciem – dla tego nowego życia we mnie. Będę cieszyć się
dniami, które darował mi los – dla tego nowego życia we mnie…”
Wtedy nadszedł pociąg. Zbliżał się do okien Racheli. I oto już był naprzeciwko.
Brudna para kłębiła się i wiła wokół czarnego brzucha lokomotywy. Dziki, uparty
wiatr zgarniał z ziemi białe płatki wiśni i garściami rzucał je w wirujący taniec
dymu i kół. Rachela zobaczyła, że czarna mgła wznosi się ku niebu, a w niej wi-
ruje delikatny, biały śnieg płatków. Poprzez tę mgłę czerni i bieli dostrzegła twarz
kierownika pociągu stojącego na platformie. Machał do niej, jak zwykli to często
robić kolejarze, mijając jej okno. I teraz, jak już niejeden raz, kierownik pociągu
przypomniał jej kogoś, kto należał do tamtego życia. Przypominał jej przyjaciela,
poetę, który mieszkał w getcie. Wydawało jej się, że to jest on – pozdrawiający
ją z oddali, zapraszający, aby wsiadła do pociągu. Skądś doszedł do niej jego
głos, który raz łagodnie, raz gniewnie, raz delikatnie, raz wściekle dawał jej do
zrozumienia, że jej pociągi i tym razem pojadą… tam.
Ale, jak powiedziano, postanowiła tego wieczoru skończyć ze swymi podró-
żami w przeszłość i czuła, że musi chronić siebie przed tym przyjacielem, że nie
może pozwolić mu tak zawładnąć sobą. Zaczęła kłócić się z nim w niezgrabnej
potyczce słownej, w błagalnej, bolesnej dyskusji, która brzmiała mniej więcej tak:
– Znowu przyszedłeś…
– Będę przychodził znów i znów.
– Chciałam, żebyś towarzyszył mi we wchodzeniu w dzień jutrzejszy, a nie ja
tobie – w tkwieniu w przeszłości.
– Zatem nie wiesz, że bywają momenty, kiedy wczoraj i jutro są jednym?
– Między nimi zduszasz moje dziś.
– Czyli masz swoje dziś?
14 – Wielkie… cudowne.