Page 120 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 120

mały, chuligani od gojów biegali za mną i nieraz mnie zbili. Więc chłopcy posta-
           nowili zadbać o moją rękę i dzisiaj, panie Cukerman, nie zazdroszczę temu, kto
           by ze mną zadarł. Myśli pan, że lubię się bić? Nic podobnego, ale jak trzeba, to
           oczywiście umiem pokazać, że mam dwie ręce. Tak, dla nas ci chłopcy z ferajny
           są jak najlepsi przyjaciele. Dajemy im wióry, aby mogli je podłożyć koniom. Zaś
           mojego ojca darzą największym szacunkiem. Nazywają go „witiszer”, co znaczy
           „uczciwy”… A wracając do Walentino, to kiedyś, kilka lat temu, jeden ze sprzedaw-
           ców koni oszukał go – ale to przykra historia, której się nie da powtórzyć. Nasz
           Walentino nie mógł przeboleć tego, co się stało, więc poszedł i zastrzelił tego
           ptaszka. Potem sam się zgłosił na drugi komisariat, aby oddać się w ręce policji.
           Dostał piętnaście lat. Po apelacji dali mu osiem, a po ogłoszeniu amnestii zmniej-
           szyli do czterech i pół. W końcu za dobre sprawowanie wyszedł po trzech latach.
           W więzieniu nauczył się polerować meble, więc zaczął pracować u nas. Nie mógł
           wytrzymać piwnicznej duchoty, więc został woźnicą. Uwielbia przebywać na dworze,
           taki z niego wolny ptak. Tenże Walentino kupił sobie żonę. Na ulicy Zawadzkiej
           jest burdelik, przy którym na deptaku kręciła się piękna dama w karakułowym
           płaszczu i w kapeluszu. No i wpadła Rudolfowi w oko. Zapłacił za nią dwa tysiące
           złotych, a ona później pracowała dla niego. Pracuje i dzisiaj, a przy tym wciąż jest
           jego żoną. Ma na imię Szejndl. A musi pan wiedzieć, panie Cukerman, że Walentino
           jest „ristokratem”  półświatka. Nigdy nikogo nie obraża bez powodu, nie usłyszy
                         49
           pan od niego brzydkiego słowa z wyjątkiem takich chwil, kiedy jest, rozumie
           pan, wściekły. Chodzi do teatru i chociaż ledwo potrafi przeczytać wielkie litery,
           codziennie kupuje gazetę. Jeśli trzeba wymierzyć sprawiedliwość, potrafi nawet
           zabić człowieka. Ale jeśli wie, że sprawiedliwość nie stoi po jego stronie, to nawet
           nie podniesie ręki. Nigdy. Takie ma zasady. To nie są żarty. Ale ja nie poważam
           takiego stylu życia. Proszę mi wierzyć, panie Cukerman, niewiele brakowało, a sam
           zacząłbym tak żyć. Pan nie musi czuć się dumny z tego powodu, że nie został pan
           złodziejem, ale ja – tak. Oj, gdybym tak opowiedział panu całe moje dzieciństwo,
           panie Cukerman! Nigdy nie miałem nawet pięciu groszy jak inne dzieci, aby coś
           dla siebie kupić. Cukierek zawsze był czymś, co się dostaje od innych, a w domu
           najlepszym jedzeniem zawsze był chleb z masłem i herbata. Gdy się szykowało
           mięso na obiad, to zazwyczaj były to kotlety mielone, bo nie kosztują dużo i można
           wrzucić do nich różne rzeczy, aby wychodziło taniej. Czasami bywał cukier do her-
           baty, a czasem nie było nawet herbaty. Wówczas matka zabarwiała wodę cykorią,
           a my nazywaliśmy ten napój cykoriową herbatą.
             Samuel poczuł się nieswojo. Tym razem nie tyle z powodu gniewu chłopca,
           ale właśnie z powodu jego spokojnej opowieści.
             – A to pański brat? – szybko zwrócił twarz ku najbliższej fotografii w albumie.
             – Tak, to Josi.


    118    49   W oryginale forma dialektalna słowa „arystokrata”.
   115   116   117   118   119   120   121   122   123   124   125