Page 125 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 125

– Nie poznajesz nas?
                Serce Szolema podskoczyło. Zakochana para z komitetu, gimnazjaliści
             Rachela i Dawid! Teraz wiedział, że zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Nie mógł
             wykrztusić z siebie słowa. Zorientował się, że stoi przed nimi w samej bieliźnie.
                – Poczekajcie minutę! – wyszeptał, szczękając zębami. Na drżących nogach
             pobiegł w ciemność, aby poszukać płaszcza. W całym ciele odczuwał uderzenia
             pulsu, który walił jak młot. Po chwili był z powrotem w korytarzu obok przyjaciół.
             – Jestem chory – wyjaśnił.
                Okrzyk żalu wyrwał się z ust obojga. Później zrobiło się cicho. Szolem poczuł,
             że chłód klepiska pełznie w górę wzdłuż jego nóg i obejmuje go całego, aż do
             serca. Zaczął drżeć.
                Dziewczyna powiedziała:
                – Wracamy z zebrania. Posłano nas do ciebie, aby ci przekazać, że zostałeś
             wybrany jako nasz delegat do Warszawy. Ale jeśli jesteś chory…
                Szolem poczuł, że serce wyskakuje mu z piersi. Dopadł przyjaciół i chwycił
             ich ręce.
                – Jadę! – wybuchnął. – Jadę!
                – Jak możesz jechać? Jutro o szóstej rano powinieneś być na dworcu.
                – Ludzie, jadę! – Szolem potrząsał ich rękami.
                Dziewczyna powiedziała coś jeszcze, jej towarzysz również. Ale Szolem już
             ich nie słuchał. Szybko pożegnał się i wszedł do piwnicy. Zdawało mu się, że
             pęknie z dumy i radości. Podniecony kręcił się na drżących nogach po ciemnej
             suterenie, nie wiedząc, co ze sobą począć. Chrapanie domowników irytowało go.
             Chciał zapalić lampę i rozpocząć dzień. Chciał obudzić ich wszystkich, krzyczeć,
             mówić, bić na alarm. W końcu nie wytrzymał i pochyliwszy się nad Icie Meirem,
             zaczął nim potrząsać:
                – Tato! – z jego gardła wydobył się ochrypły głos. – Tato, zostałem wybrany
             na delegata! – Potrząsał nim tak dłuższą chwilę, aż śpiący zrzucił z siebie rękę
             Szolema i przekręcił się na drugi bok. – Tato! Jadę do Warszawy! – Szolem
             krzyknął ze wszystkich sił wprost do ucha Iciego Meira.
                Tym razem Icie Meir i Szejna Pesia równocześnie podnieśli głowy. Trochę
             czasu minęło, zanim zdenerwowany wyjaśnił im w nieskładnych słowach, o co
             chodzi. Szejna Pesia pierwsza zrozumiała sens paplaniny chłopca, usiadła i za-
             częła się kiwać na łóżku.
                – Wariat, po prostu wariat! – kołysząc się, drapała rękami po głowie. – Masz
             niginę, jesteś bardzo chory, to po co zawracasz głowę w środku nocy?
                Ale Icie Meir nie mógł dłużej uleżeć, gdy tylko informacja dotarła do jego mózgu.
             Natychmiast postawił nogi na podłodze. Bagatela! Jego syn został wybrany na
             delegata do Warszawy! Całkiem oprzytomniał i w napięciu pocierał kolana rękami.
                Szolem zwrócił się do Szejny Pesi z gorączkowym błaganiem:
                – Spójrz na mnie, mamo! No, popatrz, czy nie jestem całkiem zdrów? – chwycił
             jej rękę i przycisnął do swojego czoła. Rozkołysana Szejna Pesia uczyniła taki   123
   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129   130