Page 106 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. "Fragmenty pamięci".
P. 106

Wielka Szpera 5-12 września 1942  The Great Szpera, 5-12 September 1942

          postanowiliśmy – ja i moi najbliżsi współpracownicy – że nie bacząc na to, jak będzie to dla nas
          trudne, zrobimy to własnymi rękami. Ja muszę przeprowadzić tę ciężką i krwawą operację, ja muszę
          odjąć członki, by ratować ciało. Muszę wziąć dzieci, bo jeśli ich nie wezmę, zabrani zostaną, Boże
          broń, także inni...

          Nie przyszedłem dziś pocieszać. Nie przyszedłem też uspokajać. Przyszedłem, by odkryć przed wami
          mój ból i smutek. Przyszedłem jak złodziej, by zabrać to najlepsze, co piastujecie pod sercem! Czy-
          niłem  wszystko, by nie doszło  do tego nieszczęścia, a kiedy  uniknięcie  go stało się niemożliwe,
          próbowałem  je  załagodzić. Wczoraj jeszcze  zarządziłem  rejestrację wszystkich dziewięcioletnich
          dzieci. Chciałem uratować przynajmniej dziewięcio- i dziesięciolatków. Nie wyrażono na to zgody.
          Jedno mi się udało – uchronić dzieci od dziesięciu lat wzwyż i niech to będzie pociechą w naszym
          wielkim bólu.

          Mamy w getcie wielu chorych na gruźlicę, których dni, może tygodnie, są policzone. Nie wiem – być
          może to szatański plan, ale nie mogę się powstrzymać od przedstawienia go: oddajcie mi chorych,
          a dzięki temu uratujemy zdrowych. Wiem dobrze, jak drodzy są nam chorzy, szczególnie nam Żydom.
          Ale w nieszczęściu trzeba mierzyć i ważyć, kto powinien i kto może zostać uratowany! Logika nakazu-
          je, by ratować to, co można ocalić, a nie to, czego i tak ocalić nie sposób...
          Żyjemy  przecież  w getcie. Panuje tu  taki niedostatek, że  nie wystarcza zdrowym,  a cóż dopiero
          chorym. Każdy z nas żywi chorego kosztem swego zdrowia. Oddajemy mu nasz chleb, naszą odro-
          binę cukru, kawałeczek mięsa, a w rezultacie on nie powraca do zdrowia, my natomiast popadamy
          w chorobę. Oczywiście ofiara taka należy do najpiękniejszych i najszlachetniejszych, jednakże w cza-
          sie, w którym musimy rozstrzygać, czy poświęcić chorego, który sam nie mając najmniejszych szans
          na wyzdrowienie, doprowadza innych do choroby, czy też ocalić zdrowego, nie mogłem się długo wa-
          hać i rozstrzygnąłem ten problem na korzyść zdrowych. Wydałem przeto lekarzom polecenie i będą
          oni zmuszeni przekazać wszystkich nieuleczalnie chorych, aby w zamian uratować zdrowych, którzy
          chcą i mogą jeszcze żyć...

          Rozumiem was, matki. Dobrze widzę wasze łzy. Czuję też, co dzieje się w waszych sercach, ojcowie.
          Nazajutrz, kiedy odbiorą wam wasze dzieci, będziecie musieli iść do pracy, a przecież jeszcze wczoraj
          bawiliście się z nimi. Ja czuję i wiem to wszystko od wczoraj, od czwartej po południu. Wraz z tą chwilą
          załamałem się. Żyję waszym cierpieniem i przeszywa mnie wasz ból. Nie wiem, jak to przeżyję. Zdradzę
          wam tajemnicę. Żądano ode mnie ofiary w liczbie 24 tysięcy – po 3 tysiące przez osiem dni. Dało mi
          się jednak obniżyć tę liczbę do 20 tysięcy, może nawet mniej, ale pod warunkiem, że dzieci do 10 lat
          zostaną wysiedlone. Dzieci powyżej 10 lat są bezpieczne. Dzieci i starcy stanowią liczbę około 13.000
          i trzeba będzie ją uzupełnić chorymi. Ciężko mi mówić, nie mam sił. Chcę tylko wyrazić moją prośbę:
          pozwólcie mi przeprowadzić tę akcję. Drżę, przeraża mnie to, że inni mogliby, uchowaj Boże, wziąć
          ster w swoje ręce...

          Stoi przed wami człowiek złamany. Nie zazdrośćcie mi. To najtrudniejsza misja, którą przyszło mi re-
          alizować. Wyciągam ku wam moje złamane, drżące dłonie i błagam: złóżcie tę ofiarę na moje ręce,


                                       106
   101   102   103   104   105   106   107   108   109   110   111