Page 426 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 426
do resortów i urzędów, z jednego wychodził, do drugiego podążał. Tutaj pomilczał, tam
kogoś spoliczkował albo poklepał po ramieniu, wygłaszał mowy i kazał pracować,
pracować, po czym biegł dalej rozczochrany, zaaferowany.
W jeden z takich dni wzmożonej irytacji na progu gabinetu Prezesa pojawiła
się sekretarka: – Herr Rozenberg z Kripo chce z panem mówić, panie Prezesie.
Czy mam go wpuścić poza kolejnością?
Prezes, zajęty papierami, które piętrzyły się przed nim, dosłyszał jedynie
pytanie i nie podnosząc głowy zdenerwował się: – Poza kolejnością? Nie ma
czegoś takiego! Musi być sprawiedliwość!
Po półtorej godzinie w gabinecie pojawił się pan Adam Rozenberg. Miał na
sobie elegancki, zimowy ekwipunek: płaszcz futrzany, który kupił od czeskiego
Jude, futrzaną czapkę, zakupioną od berlińskiego Jude oraz odziedziczone po
żonie Jadwidze ciemne okulary. Wyglądał w dwójnasób dobrze i w dwójnasób
opaśle w tym stroju. Od siedzenia tak długo w nagrzanej poczekalni twarz zrobiła
mu się czerwona jak burak. Nie czekając na zaproszenie, podszedł do biurka,
usiadł na wolnym krześle, powoli zdejmując futrzaną czapę i odkrywając swoją
błyszczącą łysinę. Otarł dłonią pot, który perlił mu się nad górną wargą, po czym
uśmiechnął się: – Dzień dobry, panie Prezesie. – Sprawdził dłonią, czy tych kilka
włosków, które pozostały mu na głowie, jest właściwie ułożone na łysinie, po
czym tę samą rękę podał Prezesowi.
Dłoń jednak pozostała zawieszona w powietrzu. Starzec po drugiej stronie
biurka zimno spoglądał na niego zdumionymi oczami. – To ty? – wysapał. – Kto
cię tutaj wpuścił?
Pan Adam nie bez trudności przełknął zwrot „ty” oraz towarzyszący mu ton
i mimo wszystko odpowiedział z uśmiechem: – Poprosiłem o audiencję, Herr
Prezes. Cierpliwie poczekałem na swoją kolejkę. – Zamaszystym gestem rozpiął
futrzany płaszcz, wyjął czystą batystową chusteczkę, głośno wysmarkał nos, po
czym kontynuował: – Przechodzę od razu do rzeczy, panie Prezesie. Przyszedłem
w interesach. Mówię otwarcie: w interesach przyszedłem i prywatnie. – Zaczerp-
nął głęboki oddech i zaczął się bawić palcami, ale mówił dalej: – Pan wie, panie
Prezesie, że przez te wszystkie lata niczego się od pana nie domagałem, o nic
nie prosiłem, nie zważając na naszą bliską znajomość z czasów przedwojen-
nych. Również teraz nie przychodzę prosić. Jestem honorowym, dumnym czło-
wiekiem i nie potrzebuję zwracać się do nikogo o przysługę. Dlatego też mogę
mówić z panem jak równy z równym. – Pan Adam widział dobrze, że cierpliwość
Starego jest na wyczerpaniu i z udawaną nonszalancją zarzucił nogę na nogę,
a szybkość, z jaką zaczął przeplatać palce, zdradzała, że zaczyna nieco tracić
pewność siebie. – Jestem tajniakiem z Kripo, panie Rumkowski, nie wątpię, że
pan o tym wie… tak, z tego powodu przyszedłem do pana, mianowicie: chcę od
pana dobrej posady.
Rumkowski uniósł brwi. I aż rozdziawił usta. Nie wiedział, czy Rozenberg
424 odgrywa tę błazenadę na własną rękę, czy jest może podesłany przez Sutera.