1942 – Esej Oskara Singera „Z problematyki Wschodu i Zachodu”
YVA, N. Zonabend Collection O–34/609.
Jak można skarżyć się, gdy tak haniebnie zawiedli swoi ludzie? Jak mają zareagować ofiary tej kliki zjadaczy pieczeni? Nieszczęście dalej się rozprzestrzenia. Nic nie jest w stanie zatrzymać upadku. Nadejdzie wielkie umieranie, jeśli jeszcze nie tej zimy, to z pewnością wiosną i latem, kiedy zużyte zostaną ostatnie rezerwy energii. Gdyby autor miał do dyspozycji prasę, wyjaśniłby sytuację mężom zaufania w formie listu otwartego, który brzmiałby mniej więcej tak:
List otwarty do mężów zaufania.
Kilka dni temu Przełożony Starszeństwa Żydów zaprosił panów na rozmowę. Czuł potrzebę wysłuchania państwa życzeń i skarg pod nieobecność waszych kierowników transportów. Kilku panom z waszego grona należy przypisać zasługę zainicjowania i zrealizowania tej rozmowy. Zostaliście państwo wybrani według „demokratycznych” zasad i obdarzeni zaufaniem waszych wyborców; usiedliście do stołu z Przełożonym Starszeństwa Żydów i jego paladynami. Zrobiliście to z pustym żołądkiem. To nie jest państwa wina. Prezes chciał odbyć tę rozmowę w możliwie najprzyjemniejszej atmosferze. Kolacja była dobra. Państwo jednak nie wiedzieliście, że podano wam truciznę, która miała was odurzyć. Z pewnością nie było to zamiarem Przełożonego Starszeństwa. Państwo przybyliście, jedliście – i wołaliście: „Niech żyje, niech żyje!”. Nie mieliście żadnego doświadczenia, moi panowie mężowie zaufania, nie przeczuwaliście, że bankiety są niebezpieczne. Wasz apetyt was zaskoczył. Wasze kieszenie były pełne życzeń i żądań. Wasze serce było przepełnione goryczą. Co się stało? Ledwie uderzyły wam w nozdrza wspaniałe zapachy pieczeni, a już skapitulowaliście! Kilku z was było dumnych z tego, że postawiło żądania. Dziecinne, niestosowne żądania: chleb, poczta, policja, portierzy i inne. Przełożony Starszeństwa udzielił gładkiej odpowiedzi, rzeczowo, ze złośliwym uśmiechem. Durne jeki! Przegapić taką piękną okazję!
Nie zauważyliście, moi panowie mężowie zaufania, jak bawili się przyboczni prezesa patrząc na wasze zachowanie. Przybyliście z cywilizowanego Zachodu, z którego byliście zawsze tacy dumni. Zawsze chcieliście przecież imponować tym Żydom ze Wschodu – a przy pierwszej okazji zmieniliście przekonanie! Jak bardzo ośmieszyliście nie tylko siebie, ale wszystkich nas nowo wsiedlonych. Krótko mówiąc: zachowaliście się haniebnie. Za jedno danie z mięsa sprzedaliście swój zachodni rodowód. Spytacie mnie, jak moglibyście zrobić to lepiej. Dobrze, powiem to państwu: Ja być może też bym zjadł kolację, dlaczego nie? Także dla mnie głód nie jest rzeczą sympatyczną. Ale ja nie przejadłbym mojej misji wraz z wyjątkowym wołowym pieczystym! Niestrawione zalegałoby mi w żołądku, aż bym je wreszcie zwymiotował.
Ułatwiłbym sobie bardzo moje zadanie. Niczego bym nie żądał, niczego nie krytykował – nie wolno psuć zabawy, gdy się jest zaproszonym na kolację. Jestem grzecznym człowiekiem i odpłaciłbym pięknym za nadobne: zaproszeniem! Tak, zaproszeniem. Dlaczego Przełożony Starszeństwa nie miałby skorzystać z naszej gościnności w kolektywach? A więc:
Panie Prezesie – rzekłbym – proszę przyjść do nas. Ale nie tylko zajrzeć. Proszę przyjść i zostać naszym drogim gościem przez tydzień. Przełożony Starszeństwa uśmiechnąłby się miło i podziękował. Mimo najlepszych chęci nie widziałby możliwości przyjęcia tak kuszącej oferty. Ale przyznałby, że należy złożyć rewizytę i aby połączyć przyjemne z pożytecznym chciałby na swoje miejsce wydelegować szefa Wydziału Zdrowia. Całkiem w porządku. Przybrałbym najsłodszy ze swych uśmiechów i poprosił szefa Wydziału Zdrowia, aby skorzystał przez tydzień z naszej gościnności. Urządziłbym wszystko tak, żeby mu było najwygodniej i zatroszczył się o jego zdrowie. Jako kierownik transportu albo mąż zaufania przygotowałbym w pierwszej kolejności godne miejsca do spania. W żadnym wypadku nie położyłbym dostojnej pary na gołej ziemi obok pana tajnego radcy albo adwokata, profesora albo dyrektora banku, gdyż ci panowie są już zawszeni. Od zarania dziejów, nawet wśród najbardziej prymitywnych ludów oferuje się gościowi posłanie, w razie potrzeby własne. Nie chciałbym bowiem żeby szef Wydziału Zdrowia odczuwał wśród Żydów zachodnioeuropejskich brak tej oczywistej uprzejmości. Będzie więc spał w pokoju, w którym są prycze. Dostanie najlepszą podwójną pryczę, nie za blisko od pojedynczego okna, ponieważ tu straszny przeciąg wysysa wszystkie soki z kości, i nie za blisko od drzwi, gdyż tu ruch nocą jest bardzo ożywiony. Trzeba poprosić 60 współmieszkańców aby przyjmowali możliwie mało płynów, inaczej nic nie będzie ze snu dostojnej pary. Szczególnie mieszkańcy pierwszego piętra pryczy muszą się pod tym względem trzymać w ryzach. Jasne, że w przeciwnym razie pęcherze dostojnej pary będą funkcjonować w zmienionych warunkach zgodnie z życiem kolektywu. Dlatego trzeba będzie ustawić w pobliżu drzwi kubeł dla gości. Dwóch panów z załogi obdarzonych szczególnie silnym charakterem pilnowałoby tego ważnego dla życia pojemnika. Panowie zadbaliby też o to, żeby dostojna małżonka szefa Wydziału Zdrowia mogła załatwić swe nocne potrzeby nie na widoku. Załoga otrzymałaby wskazówki aby możliwie hamować się przy spełnianiu wszystkich swych potrzeb fizjologicznych. Inne, zwykle występujące gwałtowne wybuchy nerwowości muszą zostać stłumione. Sceny rodzinne należy zdławić w zarodku ze względu na obecność dostojnych gości. Zwykłe złośliwości, wybuchy, niestosowne powiedzenia mogłyby stworzyć fałszywy obraz kultury Zachodu. Trzeba odpowiednio przeszkolić załogę. I tak zresztą nie będziemy się cieszyć uznaniem szefa Wydziału Zdrowia. Mieszkańcy górnego piętra nad posłaniem szacownych gości muszą wyścielić deski na pryczy wodoodpornymi papierami lub innymi środkami, gdyż byłoby przykro, gdyby doznali oni nocnej niedyspozycji jelit lub żołądka w postaci wymiotów. Trzeba myśleć o tym, że prycze mają szczeliny.
Aby goście odczuli zadowolenie, szczególnie dotyczy to małżonki szefa Wydziału Zdrowia, ważne jest, żeby panowie adwokaci, dyrektorzy etc., którzy obecnie zarabiają na swe talony pracując przy fekaliach, nie spali razem z gośćmi. Panowie ci, żeby dowieść swej wdzięczności, przenoszą się do pokoju zawszonych kolegów, gdzie można się rozłożyć na podłodze. Jeśli aromaty związane z pracą zawodową przedostaną się z sąsiedztwa, to kobiety z kolektywu muszą poświęcić jeszcze ewentualnie nie sprzedaną w potrzebie wodę kolońską. Muszą być świadome wielkiego zaszczytu.
Co się tyczy aprowizacji, panowie kucharze z kolektywów i mistrzowie od zaprowiantowania zostali zachęceni do ostrożności. I tak już to wiedzą! Szefowi Wydziału Zdrowia przypisuje się wybuchowe usposobienie. Jeśli otrzymałby swoją zupę w kolektywie także dopiero o godzinie 6 wieczorem, miałoby to nieprzyjemne konsekwencje. Jest on bowiem przyzwyczajony zjadać swą codzienną zupę punktualnie w porze obiadowej. Na kawę w kolektywie nie reflektuje, gdyż jako szef Wydziału Zdrowia jest w stanie przewidzieć konsekwencje nadmiernej konsumpcji płynów.
Panie i panowie, którzy byli kiedyś członkami zachodnioeuropejskiego społeczeństwa a teraz są istotami żyjącymi w kolektywach, są proszeni, aby nie realizowali procedur rozbierania i przebierania się w bezwstydny sposób, który stał się już zwyczajem. Muszą spróbować zachować resztki swojej ludzkiej godności. Już same spojrzenia wychudzonych jak szkielety postaci irytowałoby mocno znerwicowanego dyrektora od zdrowotności.
Byłoby wskazane, żeby dawne damy i panowie dali szacownym gościom możliwość umycia się. Dwaj panowie podejmą się zadania przyniesienia wody potrzebnej do higieny ciała z pobliskiej studni. Kierownictwo transportu spróbuje zorganizować odpowiednie naczynie. Oczywiście ciepłą wodę do płukania ust i mycia zębów musiałby pan dyrektor od zdrowia załatwić sobie uciekając się do protekcji. To samo dotyczy ciepłej wody potrzebnej do golenia. Jeśliby któreś z małżonków zachorowało na tyfus lub biegunkę, to w osobie tak ważnego pacjenta widzę wystarczające gwarancje stosownej opieki. Gdyby jednak – ach, nie chcemy takiego wariantu w ogóle brać pod uwagę, że zdrowie całego getta zostałoby osierocone…
Po tygodniu serdecznego współżycia szef Wydziału Zdrowia uznałby z przypisywaną mu ostrością umysłu, jakim błogosławieństwem dla nowo wsiedlonych są kolektywy. Z całą energią, jaką mu się przypisuje, obstawałby przy zachowaniu tego stanu rzeczy. Za udzieloną pomoc przy dziesiątkowaniu nowo wsiedlonych w stosunkowo krótkim czasie historia będzie mu z pewnością wdzięczna. A może się mylę?
W tym bardzo problematycznym przypadku wyświadczona mu gościnność spełniłaby swój cel, a stawianie żądań i życzeń byłoby – jak wcześniej zauważono – zbędne.
Litzmannstadt-Getto, 3 czerwca 1942 r. O. S.
Tłumaczenie: Krystyna Radziszewska
Kronika Getta Łódzkiego/Litzmannstadt Getto 1941-1944, wyd. J. Baranowski, Krystyna Radziszewska i inni, Łódź 2009, t. 5, s. 213-217